Żyjemy w czasach, w których technologia dotyczy już niemal każdego aspektu naszego życia. Otaczamy się mnóstwem różnych urządzeń, korzystamy średnio z kilkunastu aplikacji, a smartfon już dawno przestał być wyłącznie sprzętem do komunikowania się. Wielu w burzliwym rozwoju technologii upatruje się zagrożeń – postępującego deficytu uwagi, zerwania relacji międzyludzkich, a nawet chorób psychicznych. Istnieje jednak jasna strona cyfrowej rewolucji – technologie ułatwiają nam po prostu życie. Również to zagrożone, czego dowodzą urządzenia baby wearables.
Partnerem tego wpisu jest Koala Tech – pierwszy w Polsce dystrybutor opaski monitorującej funkcje życiowe noworodków, niemowląt i dzieci – Liip Smart Monitor. Opaski, którą niebawem będę testować na blogu!
Z tego wpisu dowiesz się:
Nie wiem czy jest sens tłumaczyć, czym są urządzenia wearables, bo na ich punkcie oszalał cały świat. Inteligentne zegarki czy opaski można znaleźć na coraz większej liczbie rąk. Nawet ja dałem się wciągnąć na marketingową karuzelę zakładanej na nadgarstek opaski Xiaomi MiBand i muszę przyznać, że wcale tego nie żałuję.
Wearables są tak świeżym tematem w dziedzinie elektroniki, że nie maja jeszcze swojego polskiego określenia. Bo “ubieralny komputer czy urządzenia ubieralne, choć świetnie oddają idęę tej technologii, są po prostu mało sexy.
Elektroniczne gadżety do noszenia są małymi urządzeniami, które można zakładać na rękę i traktować jako modne akcesorium czy odzież, a one same mogą dostarczać wielu pożytecznych na co dzień funkcji. Do najbardziej znanych i popularnych obecnie urządzeń wearables należą smartwatche i smartbandy.
Czytaj również: #arturtestuje nawilżacz powietrza od Xiaomi
Kiedy nie byłem jeszcze szczęśliwym posiadaczem żadnego urządzenia na rękę, zastanawiałem w czym tkwi ich fenomen. Zadawałem sobie pytanie w jakim celu ludzie kupują urządzenie, które nie grzeszy ilością funkcji, a w dodatku żeby w pełni korzystać z jego możliwości wymaga i tak połączenia ze smartfonem, a nawet zainstalowania dedykowanej aplikacji. Czy jeden z flagowych modeli smartfonów nie wystarczy już więc do codziennego życia?
Z drugiej jednak strony zdawałem sobie sprawę, że za urządzeniami wearables kryje się przyszłość. Zwłaszcza, że za rozwój tego typu gadżetów wzięły się tak topowe firmy jak Google, Apple, Samsung czy Sony, a nawet producenci sportowej odzieży – Nike i Adidas. Rozważając zakup pierwszego smartbandu od Xiaomi w głowie przywołałem kilka sytuacji, dzięki którym podjąłem ostateczną decyzję.
Po co to wszystko piszę?
Aby uzmysłowić Ci, że żyjąc w obecnych czasach jesteśmy naocznymi świadkami nieustannie trwającej rewolucji technologicznej. A czas między kolejnymi jej kamieniami milowymi ulega coraz większemu skróceniu.
Coś co dzisiaj jest jeszcze too much albo passe, jutro będzie uwielbiane przez miliony.
Czytaj również: #arturtestuje bezprzewodowy ciśnieniomierz Sanity
Jedną z koncepcji, która jest silnie rozwijana w ostatnim czasie jest tzw. internet rzeczy. Jest ona naturalnym następstwem rozwoju internetu, który zakłada łączenie, współpracę i wymianę danych między z pozoru różnymi urządzeniami.
Nieprzypadkowo więc mamy do czynienia z burzliwym rozwojem urządzeń smart home – czyli takich, dzięki którym jesteśmy w stanie sterować w domu dosłownie wszystkim co może nam przyjść do głowy (kuchenką mikrofalową, piecem gzowym, oświetleniem, gniazdkami elektrycznymi czy płytą indukcyjną włącznie) i to za pomocą kilku dotknięć ekranu smartfona.
To samo dotyczy inteligentnych zegarków, dzięki którym odbierzemy maila, zapłacimy bezgotówkowo w sklepie czy przeczytamy smsa od znajomego. Widok faceta w marynarce, której rękaw kryje eleganckiego smartwatcha nikogo już teraz nie dziwi.
Internet rzeczy puka już od jakiegoś czasu do świata medycyny. Już teraz przecież są dostępne na rynku opaski dla dzieci monitorujące podstawowe funkcje życiowe noworodków i niemowląt czy opaski dla seniorów przypominające o konieczności zażycia tabletki czy pozwalające opiekunom zlokalizować ich w przypadku zaginięcia.
Zapytasz – po co to wszystko?
Przecież te małe elektroniczne urządzonka nie są niczym rewolucyjnym. Są zwykłym rozszerzeniem każdego współczesnego smartfona. Dlaczego więc sprzedają się tak dobrze?
Czytaj również: Pulsoksymetr- jak działa?
Szczególnym segmentem noszonych gadżetów są te dedykowane najmłodszym dzieciom (ang. baby tech). Wielu rodziców popuka się w czoło na samą myśl o zakupie takiego urządzenia dla swojej pociechy i potraktuje w kategorii zbędnego wydatku.
W branży artykułów przeznaczonych dzieci krąży takie powiedzenie, że rodzic pierwszego dziecka to prawdziwy klient, ale rodzic drugiego i następnego tym klientem już nie jest.
Sam jako rodzic dwójki dzieci doświadczyłem prawdziwości tego stwierdzenia. I o ile w przypadku misiów generujących biały szum czy elektronicznych niań mogę uznać je jako wydatek zbędny i coś bez czego da się obejść, o tyle w urządzeniach typu baby tech widzę bardzo duży potencjał.
W mojej aptecznej, ale i rodzicielskiej karierze spotkałem się ze zwyczajnym lękiem o pierwsze dziecko. Pamiętam, gdy przez pierwsze tygodnie życia mojego młodszego syna Amadeo siedziałem wpatrzony w niego przez pół nocy sprawdzając czy oddycha, czy nie przewrócił się na brzuch, albo nie zatkał mu się nos 😉
Oddałbym wtedy każdą sumę pieniędzy za gadżet, który choć trochę pozwoliłby mi poczuć się pewniej. Który mógłby szybko poinformować mnie o spadającym natlenieniu krwi czy wzroście temperatury ciała.
A przecież był zdrowym i dobrze rozwijającym się chłopcem.
Trudno mi sobie wyobrazić jednak lęk rodzica, którego maluch boryka się z jakąś wrodzoną wadą albo urodził się wcześniakiem. Za te kilkaset złotych wydanych na urządzenie baby tech, rodzic kupuje jak widzisz nie tylko jego funkcje, ale spokojną głowę i wygodę w codziennych zmaganiach.
Urządzenia ubieralne dla najmłodszych dzieci odwzajemniają się rodzicom wieloma zaskakującymi funkcjami. Wiadomo przecież, że maluchy przez długi czas po urodzeniu nie są w stanie w jednoznaczny sposób zakomunikować swoich potrzeb. Wykorzystują w tym celu wszystkie swoje umiejętności niewerbalne – czyli mimikę twarzy czy płacz.
Niestety dla świeżo upieczonych rodziców (też kiedyś do nich należałem) płacz dziecka może być trudny do rozszyfrowania, co dodatkowo jest często źródłem stresu. A przecież domysły i złote rady postronnych osób to najgorsi doradcy rodziców pierwszego dziecka.Właśnie w takich sytuacjach mogą okazać się pomocne małe gadżety zakładane na nadgarstek czy kostkę. Dostarczają twardych danych, które wystarczy potem odpowiednio zinterpretować. Potrafią na przykład:
Czytaj również: #arturtestuje aspirator Katarek
Czymś zupełnie ludzkim jest zjawisko nazywane oporem przed zmianą. My ludzie (zwłaszcza rodzice) lubimy sprawdzone metody i często wyznajemy zasadę, że “lepsze jest wrogiem dobrego”. Zwłaszcza jeśli chodzi o zdrowie i rozwój dzieci.
Mamy jednak bardzo krótką pamięć. Oto kilka przykładów na tą tezę:
I kurczę dlatego nie traktujmy nowinek technologicznych w kategorii gadżetów dla snobów. Bycie smart rodzicem to przyszłość.
Obecnie baby wearables to jedne z najbardziej popularnych prezentów w czasie amerykańskich baby shower.
Sami przecież nie wyobrażamy sobie niedzielnej przebieżki bez krokomierza czy Endomondo na ramieniu. A co raz częściej zamiast wyjmować smartfona z kieszeni odczytujemy wiadomość na wyświetlaczu smartbandu. Dlaczego więc opaska monitorująca funkcje życiowe dziecka może być dla kogoś czymś na wyrost?
Jeśli choć trochę zaciekawiłem Cię tematem – wpadnij na stronę Koala-Tech (KLIK-KLIK) i poznaj jeszcze większe możliwości prozdrowotnych opasek dla maluchów.
P.S Kiedy słyszę ludzi krytycznie wypowiadających się o zbyt szybkim wplataniu technologii w codzienność współczesnych dzieciaków, zawsze odsyłam do rewelacyjnego odcinka serii On/Off Natalii Hatalskiej. Właśnie uświadomiłem sobie, że od jego publikacji minęło już pięć lat!
Miłego oglądania
Artur