Nauka jazdy na rowerze to kamień milowy w rozwoju dziecka. To szczególny moment jeszcze z jednego powodu: odzwierciedla trochę postęp człowieka, który najpierw poruszał się o własnych nogach, a z czasem zaczął wykorzystywać do tego wynalazki swojego potężnego umysłu. Podobnie jest w przypadku dziecka. Dopiero co cieszyło się z podnoszenia główki, siadania, raczkowania i wreszcie stawiania pierwszych kroków, a teraz za pomocą dwóch kółek cieszy się ze zdobywania świata. Bo jazda na rowerze dla dziecka jest uczuciem wolności. I dokładnie tą iskrę widziałem w oczach synów, gdy bez niczyjej pomocy pokonywali samodzielnie pierwsze metry na rowerze.
Ale ten wpis nie będzie filozoficznym traktatem nad potęgą ludzkiego umysłu, ale bardzo konkretnym przewodnikiem po tym, jak szybko, bez stresu i płaczu nauczyć dziecko jazdy na rowerze. To nasz sposób, który zastosowaliśmy podczas nauki jazdy Amadeusza, a potem powtórzyliśmy u Norberta.
Jaki był efekt tej metody?
Od tego zależy w zasadzie powodzenie całej operacji. Możesz wykonać wszystkie kolejne kroki, ale jeśli Twoje dziecko nie będzie miało odpowiedniego roweru, Ty i dziecko będziecie mieli znacznie pod górkę.
Rowerowa historia w naszej rodzinie zaczęła się w pandemicznym 2020 roku. Wiedzieliśmy, że pierwszym rowerem Amadeo będzie Woom. Niestety z powodu problemów z łańcuchami dostaw, rowerek w tym czasie był nie do zdobycia. Nawet na serwisach typu OLX czy facebookowych grupach. Czekaliśmy z nadzieją, że sytuacja się zmieni, aż wreszcie doszliśmy do punktu, w którym zdecydowaliśmy się na zakup popularnego BTwin z Decathlonu, za jakieś 500zł. I to był strzał… (niestety nie w dziesiątkę!) w kolano!
Rowerek BTwin był toporny, ciężki, a jego napęd kompletnie nie nadawał się do naszego sposobu nauki. Amadeo zraził się do jazdy na rowerze.Z pomocą przyszedł nam los. Pojawiła się okazja i zdobyliśmy wymarzonego Wooma.
Dlaczego Woom idealnie nadaje się do nauki jazdy na rowerze?
Sukces naszej metody, poza odpowiednim rowerem, opiera się na zmianie rowerka biegowego od razu na dwukołowca oraz nauce jazdy na bardzo wyboistej nawierzchni, (ale o tym za chwilę). Nie jestem fizjoterapeutą, ale obserwując dzieci na rowerze 4 kołowym, widziałem nienaturalną pozycje za kierownicą i krzywe plecy. Być może było to spowodowane złym wyważeniem doczepianych kółek bocznych, ale z pewnością powodowało, że rower odjeżdżał w prawo, a dziecko wyginając kręgosłup, starało się korygować to odchylenie. Tak czy inaczej, w mojej opinii, cztery kółka nie uczą dziecka najważniejszej rzeczy: utrzymywania równowagi i koordynacji między pedałowaniem a ułożeniem roweru. W wielkim skrócie, nie pozwalają dziecku zrozumieć podstawowej zależności:
- pedałujesz – utrzymujesz równowagę
- przestajesz pedałować – tracisz równowagę i masz glebę
Na czterokołowcu bez względu czy jedziesz, zwalniasz czy stajesz – utrzymujesz równowagę, a więc nie uczysz się podstawowych praw fizyki, decydujących o jeździe na rowerze.
I nie chodzi o przenośnię, ale bardzo dosłowne znaczenie. Dziecko uczące się jeździć musi posiąść umiejętność koordynacji. W czasie jazdy mózg dziecka musi zintegrować pracę rąk, nóg, kręgosłupa oraz narządu równowagi. Na asfalcie czy równej alejce w parku nie nauczy się tego, a raczej zajmie mu to bardzo dużo czasu. Dlatego jazdy na rowerze powinniśmy uczyć swoją pociechę na nierównej nawierzchni. Idealnie nadaje się do tego nieutwardzona droga leśna!
Na naukę jazdy zabierz więc dziecko do lasu, a nie do asfaltowego parku rowerowego czy na deptak. Co dzięki temu zyskasz? Dziecka ciało będzie “intensywniej pracować” na rowerze, będzie doskonaliło koordynację, a co najważniejsze, nauczy się omijania przeszkód, mocnego gripu (uchwytu) na kierownicy i bezbolesnego upadania.
Czytaj także: Jak hartować organizm dziecka?
Wyboista droga zamiast asfaltu, nauka wszystkiego naraz, zamiast stopniowego zdobywania kolejnych kamieni milowych – pewnie masz wrażenie, że robię wszystko na odwrót, niż podpowiada logika. Większość rodziców najpierw uczy jazdy na dwóch kółkach, potem hamowania, zatrzymywania się, a wreszcie samodzielnego ruszania z miejsca. Ja zachęcam do nauki tego wszystkiego w jednym czasie. A to dlatego, że jazda na rowerze to tak naprawdę nauka na błędach. Dziecko uczy się konsekwencji swoich decyzji i w sytuacji porażki, powtarza daną czynność, sprawdzając jednocześnie, jak zmiana decyzji tym razem wpłynie na efekt końcowy. I dlatego powinniśmy to wspierać!
Dlatego po pierwszym, bolesnym upadku, zamiast sadzać z powrotem na siodełko, pokażmy maluchowi, co może zrobić, by następnym razem tego uniknąć. Pokażmy, że chcąc się zatrzymać musi, zdjąć nogę z pedała, wystawić ją na bok i oprzeć na niej ciężar swojego ciała.
Gdy dziecko jedzie, ale zaczyna się chwiać na boki, to nie podbiegajmy do niego chcąc przywrócić mu równowagę, ale pozwólmy mu upaść. Potem wytłumaczmy mu, że ma dwa wyjścia: albo nacisnąć hamulec i zatrzymać się, albo zacząć szybciej pedałować, by przywrócić równowagę.
Gdy nasze dziecko wjechało w krzaki, przywaliło w młodą brzozę albo wpadło do rowu 🙂 to jest to dobry moment, żeby nauczyć go hamować, wytłumaczyć kiedy używać przedniego, a kiedy tylnego hamulca.
Być może zabrzmię jak wyborca Konfederacji (a tfu!), ale uważam, że idealną osobą do nauki jazdy na rowerze jest ojciec dziecka. Z dwóch powodów.
Po pierwsze, mniej więcej w wieku 4-5 lat chłopcy bardzo zbliżają się ojca, chcą stać się częścią męskiego świata. Ja w tym czasie zacząłem zabierać chłopaków na burgera, do mechanika na wymianę opon albo na mecz. Nauka jazdy na rowerze to wprost idealny sposób na budowanie więzi między ojcem a synami.
Po drugie, ojcowie mimo wszystko mają większy dystans do subiektywnego cierpienia dziecka. Mamy z racji swojego instynktu, są bardziej wrażliwe i bardziej uważne na emocje dziecka. Nie ma w tym nic złego, a wręcz jest to piękna matczyna cecha. Niestety w przypadku jazdy na rowerze, miękkie podejście może zaszkodzić. Nikt nie mówi, że ojciec ma być obojętny na ból upadającego dziecka na rowerze, w żołnierskich słowach wyperswadować popełniane błędy czy podejmować ryzykowne decyzje. Chodzi o to, by zamiast na rozczulanie, stawiać na szukanie rozwiązań.
Obserwując rodziców uczących dzieci jeździć na rowerze zauważyłem, że wielu z nich serwuje maluchom obszerne mowy i tłumaczy teoretyczne podstawy, których ich pociechy nie rozumieją albo nie potrafią skupić na nich uwagi. Dzieciom wystarczą naprawdę proste, bezpośrednie komunikaty:
“Spróbuj, a zobaczysz, że…”
“Pedałuj, pedałuj!”
“Przyspiesz… Zahamuj!”
Zamiast atmosfery stresu, presji i napięcia, buduj atmosferę radości. Często zdarza się, że jako rodzice bardziej chcemy niż nasze dzieci. Staramy się przyspieszyć niektóre rzeczy i zupełnie nieświadomie narzucamy dziecku presje. Dlatego w przypadku porażki, spróbuj w prostych słowach wytłumaczyć co można zrobić lepiej i sprytniej. A w przypadku nawet małego sukcesu ciesz się jakbyś zdobył z pociechą złoto na olimpiadzie. Gdy wczoraj Norbert przejechał nieświadomie sam pierwsze metry, autentycznie cieszyłem jak Robert Lewandowski podczas zdobytej bramki na ostatnich Mistrzostwach Świata w Katarze.
Czytaj także: Jak zaplanować posiłek dziecka w plenerze?
Tak krok po kroku, wygląda nasz sposób jak nauczyć dziecko jeździć na rowerze i zrobić to szybko.
Testowane na dzieciach.
U nas działa. Niech zadziała i u Was!
Niech moc będzie z Wami!
Artur